Artykuł

Karolina Elbanowska

Zeszyty zamiast zabawek


    W brytyjskim systemie edukacji faza przedszkolna właściwie została wchłonięta przez szkolną. Czterolatki muszą szybko odzwyczaić się od popołudniowej drzemki, bo do godz. 15.30 mają lekcje.


W ostatnich dniach naukowcy z Cambridge opublikowali wyniki badań nad brytyjskim systemem edukacji. Prace trwały aż cztery lata, a wnioski sformułowano w liczącym ponad 600 stron raporcie. Badacze doszli do wniosku, że dzieci, które później trafiają do szkoły, osiągają o wiele lepsze wyniki, niż ich wcześnie edukowani koledzy.

Polska oświata idzie właśnie pod prąd tych ustaleń i wprowadza obniżenie wieku szkolnego. Raport "Cambridge Primary Review" wydaje się w Polsce tym bardziej istotny, że Wielka Brytania jest dla naszych władz przykładem sztandarowym. W niektórych krajach europejskich dzieci idą do szkoły wcześniej niż u nas, w wieku sześciu lat, a Wielkiej Brytanii od lat pięciu. Zbliżenie do "standardów zachodnich" ma być kluczowym uzasadnieniem reformy obniżającej wiek szkolny. Warto najpierw przypatrzeć się, jakie efekty przynosi ten standard w kraju, który wprowadził go 140 lat temu.

W szkole i fabryce


Brytyjski model edukacyjny wywodzi się jeszcze z ery wiktoriańskiej, gdy szybko rozwijający się przemysł przeorganizował relacje społeczne. Wśród ludności napływającej ze wsi do miast dzieci stanowiły najtańszą siłę roboczą. Malutkie paluszki kilkuletnich robotników świetnie nadawały się do prac wymagających precyzji. Dzieci wysyłano też do robót w wąskich korytarzach kopalni i czyszczenia kominów.

Taka sytuacja budziła sprzeciw działaczy społecznych. W połowie XIX wieku wprowadzono zakaz pracy kilkulatków, a krótko później obowiązek szkolny od lat pięciu. Z drugiej strony edukację kończono już w 12-tym roku życia, co gwarantowało przemysłowi dalszą możliwość zatrudniania młodych robotników.

Wiek XX, z powodu zmiany podejścia do pierwszego okresu życia człowieka określany niekiedy jako wiek dzieciństwa, nie przyniósł w tym temacie większych zmian. Dzieci w Wielkiej Brytanii tak samo jak w XIX wieku szły do szkoły w wieku pięciu, a nawet czterech lat, tak jakby nadal edukacja miała je chronić przed katorżniczą pracą. Wczesny obowiązek szkolny dawał wciąż wymierną korzyść dla gospodarki: 16-letnich, gotowych do pracy, absolwentów.

Oczami czteroletniego emigranta


Brytyjski system wyróżnia się dziś również tym, że faza przedszkolna właściwie została wchłonięta przez szkolną. Dzieci zaraz po osiągnięciu pierwszego stopnia gotowości społecznej kończą dzieciństwo rozumiane jako czas beztroskiej wolności i zabawy. W brytyjskich szkołach nie dziwi widok umundurowanych czterolatków w pieluszce.

Idea, by jak najwcześniej uczyć dzieci samodzielności, doprowadziła do modelu wychowania określanego niekiedy jako zimny chów. Różnice w mentalności widać choćby po zimowym ubiorze: w Polsce nawet obce kobiety, wyczulone na krzywdę dzieci, zwracają matce uwagę, jeśli tylko maluchowi zsunie się czapka z uszu. Na Wyspach normalny jest widok matki opatulonej od stóp do głów z drepczącym obok dzieckiem w rozpiętej kurtce i nogami gołymi, ale za to umundurowanymi w szkolne skarpetki.

Ciekawe spostrzeżenia na temat społecznych konsekwencji "zimnego chowu" przysyłają nam Polacy pracujący w Wielkiej Brytanii. Ich obserwacje są potwierdzeniem wyników badań naukowców z Cambridge i każą się zastanowić nad społecznymi skutkami okrojonego dzieciństwa. "Żadna forma agresji nie będzie tolerowana" – takie hasło przewodnie brytyjskiej podstawówki zastała para lekarzy z Polski, którzy przyprowadzili do brytyjskiej szkoły swojego czteroletniego synka.

Hasło to stoi w dziwnym kontraście z naszym "Ucz się dziecko, ucz, bo nauka to potęgi klucz", okazuje się jednak w brytyjskich warunkach bardzo trafione. Chłopiec, który z warszawskiej grupy maluchów trafił do pierwszej klasy, przeżył kulturowy szok. W polskim przedszkolu pani czuwała, żeby w ciszy i spokoju zjadł kotlecik, zanim ostygnie. W brytyjskiej szkole stał się anonimowym użytkownikiem wielkiej stołówki, gdzie lunch przynosi się samemu do stolika, zjada lub nie, i odnosi tacę na miejsce. Nikt już nie dbał o poprawne nawyki żywieniowe ani o to, żeby dziecko jadło w spokoju i bez pośpiechu.

Czterolatek, którego organizm potrzebuje jeszcze popołudniowej drzemki, został jej skutecznie pozbawiony: lekcje się kończą o 15.30. Czas został intensywnie wypełniony nauką, a zabawki zastąpiło 11 zeszytów, każdy do innego przedmiotu. Trudno się dziwić, że już po dziesięciu dniach – jak zanotowali rodzice – kochane, grzeczne, pokojowo nastawione do świata dziecko zaczęło być agresywne, pluć, kopać, popychać. Jedyne, co w tej sytuacji zaproponował nauczyciel, to objęcie ucznia "monitoringiem", czyli mówiąc wprost: zbieranie na dzieciaka dowodów.

Powszechnie wiadomo, że agresja jest zwykle jedną z pierwszych reakcji dziecka, którego z jakiegoś powodu pozbawiono rodzinnego ciepła i poczucia bezpieczeństwa.

Trzylatki wyrzucane za agresję


Na Wyspach przemoc w szkołach jest ogromnym i wciąż rosnącym problemem. Omawianie badań nad skutkami przedwczesnego startu szkolnego można właściwie zastąpić krótkim spojrzeniem na fakty: w 2008 roku w brytyjskich szkołach i przedszkolach z powodu przemocy zostało zawieszonych w prawach ucznia lub wyrzuconych z placówki 1470 pięciolatków, około 720 czterolatków i 280 dzieci w wieku trzech lat.

Ofiarami agresji padają nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. Co trzeci (!) brytyjski nauczyciel doświadczył uderzeń, kopnięć, ugryzień czy nawet ataków z bronią ze strony swoich podopiecznych.

Minister odrzuca badania


Opisywanym szeroko problemem jest zatrważająca ilość ciąż u nastolatek, która pod tym względem stawia Wielką Brytanię w niechlubnej czołówce Europy. Ciężarna 15-latka nie szokuje ani nie dziwi, bulwarówki piszą o sprawie, dopiero gdy matką zostaje 11-latka.

Niedawno ujawnione przez Scotland Yard dane dotyczące plagi gwałtów w szkołach mówią o 200 takich przypadkach w ostatnim roku i to w samym Londynie. Co trzecia ofiara miała dziesięć lat lub mniej.

Co ciekawe, raport z Cambridge, który jak wiele badań naukowych stanowi tylko akademicki dowód na poparcie kwestii ogólnie wiadomych i oczywistych, wywołał poruszenie wśród angielskich polityków. Na uwagę zasługuje szczególnie wypowiedź brytyjskiego ministra szkolnictwa, który zakwestionował wartość badań, bo jak twierdzi, w ciągu czterech lat ich prowadzenia wyniki zdążyły się już zdezaktualizować. Zdaniem Vernona Coakera, odpowiednika naszej minister Hall, świat zdążył w ciągu tych kilku lat znacznie pójść do przodu.

Teza brytyjskiego ministra brzmi w Polsce znajomo. U nas również argumentem za reformą było założenie, że ostatnio mamy do czynienia z niespotykanym przyspieszeniem rozwoju intelektualnego, społecznego i emocjonalnego człowieka, i to właśnie w pierwszych latach życia. Gdyby tak było w istocie, pierwsze słowa powinny wypowiadać nie roczne, ale półrocznie dzieci, które siadanie i raczkowanie rozpoczęłyby w wieku czterech miesięcy. Na razie nic takiego nie nastąpiło.

Brytyjski rząd nie ma zamiaru podwyższyć wieku obowiązku szkolnego, co byłoby logiczną konsekwencją raportu naukowców. Nie może jednak całkowicie zignorować poziomu agresji w szkołach i epidemii ciąż u nastolatek. Stąd pomysł, by wydłużyć wiek obowiązkowej edukacji do 18. roku życia.

Widać tu więc pewną bezradność: jak zagospodarować najwcześniejsze lata życia? Brytyjczycy doskonały przykład znaleźliby w Polsce, gdzie wciąż jeszcze funkcjonuje system przedszkolny, idealnie dostosowany do potrzeb rozwojowych trzy – sześciolatków.

Kompleks Peweksu


Wypowiedzi czołowych przedstawicieli naszego rządu pokazują, że nadrzędnym celem reformy obniżającej w Polsce wiek szkolny ma być przyspieszenie pojawienia się na rynku pracy przyszłych płatników składek ZUS i podatków. Aby jakkolwiek oswoić tę prymitywną i w gruncie rzeczy krótkowzroczną argumentację, ministerstwo odwołuje się do naszych sentymentalnych kompleksów: "Bo na Zachodzie dzieci rozpoczynają edukację w wieku sześciu lub nawet pięciu lat. Nasze dzieci nie są przecież gorsze ani głupsze".

Słowo "Zachód" przywołuje w naszej podświadomości magiczny zapach Peweksu, z czasów gdy wszystko co zagraniczne było smaczniejsze, wspanialsze i prawdziwsze. Łatwo ożywić w nas kompleks człowieka z demoludu, z dolarami pod podeszwą buta i z torbą marlboro z bazaru, więc za wszelką cenę bronimy się przed tym co polskie, ciemne, gorsze.

Dlatego wielu z nas bez refleksji pochwali brytyjski "zimny chów" i szkolną edukację choćby i czterolatków, która samym Brytyjczykom wychodzi już bokiem. I w leczeniu tych kompleksów nie pomogą nawet zachodni naukowcy i ich badania.






Sonda





Opublikowano: 2009-11-02



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł