Artykuł

Mariusz Sobkowiak

Mariusz Sobkowiak

Błąd systemu czy błąd człowieka? Wywiad z rodzicami, których niesłusznie oskarżono o przemoc wobec dziecka


    W 2015 roku w Polsce 76 034 osoby były podejrzewane przez policję o stosowanie przemocy w rodzinie. W 17 392 przypadkach "Niebieskich kart" założonych przez policję ofiarą była osoba małoletnia. 275 dzieci zostało odebranych rodzicom lub opiekunom prawnym. Tak wyglądają suche liczby, które nie mówią nam nic o tragediach, jakie rozgrywają się w rodzinach. Za każdą z tych liczb kryje się czyjaś historia. Poznajcie jedną z nich.

W dniu 24.08.2015 r. przeprowadziłem wywiad z Marią i Tomaszem Tomasik (imiona i nazwisko zmienione), wobec których w roku 2012 wszczęto procedurę "Niebieskiej karty". W/w zostali posądzeni przez szpital o stosowanie przemocy wobec swojego dziecka. Szpital próbował przerzucić odpowiedzialność za wszczęcie procedury na ośrodek pomocy społecznej, by to pracownicy socjalni założyli "Niebieską kartę", ale pracownicy OPS odmówili i to szpital wypełnił dokumenty, po czym przesłał je do OPS, przy którym działa Zespół Interdyscyplinarny ds. Przeciwdziałania Przemocy w Rodzinie.

Pracownicy ośrodka zorganizowali grupy robocze, monitorowali sytuację rodziny, wysłali do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa znęcania się nad członkiem rodziny. Matkę dziecka skierowali na warsztaty dla rodziców w ramach realizowanego projektu. Rodzicom przydzielono kuratora sądowego a sąsiadów rodziny odwiedził pracownik socjalny, kurator sądowy i dzielnicowy, aby dowiedzieć się czy wiedzą coś na temat ewentualnej przemocy w rodzinie państwa Tomasików. Ostatecznie prokuratura umorzyła dochodzenie ze względu na brak dowodów i w 2015 roku (po ok. 3 latach) pracownicy pomocy społecznej zamknęli procedurę "Niebieskiej Karty".

Historia Państwa Tomasik jest przykładem tego, jak trudno pracownikom socjalnym, pracownikom służby zdrowia, pracownikom oświaty i policji podjąć właściwą decyzję w przypadku podejrzenia stosowania przemocy w rodzinie.

W przypadku małych dzieci nie możemy uzyskać od nich informacji i opieramy się na poszlakach. Z jednej strony musimy zrobić wszystko, aby zabezpieczyć dobro dziecka. Z drugiej strony nasza pomyłka może stać się przyczyną cierpień rodziców i samego dziecka, odseparowanego od najbliższych. Co czuli rodzice dziecka, których objęto procedurą "Niebieska karta" i jak w praktyce wygląda realizacja tej procedury? O tym rozmawiałem z rodzicami Kamila.

5 piętro bloku, do którego niedawno wprowadzili się Państwo Tomasik. 3-letni Kamil bawi się z ojcem i widać, że jest bardzo aktywnym dzieckiem. Niejednokrotnie trzeba będzie przerywać wywiad, aby zająć się maluchem.

M.S. - Czy moglibyście opowiedzieć jak ta historia rozpoczęła się z waszej perspektywy?

Tomasz - Kamil urodził się jako wcześniak, przeleżał miesiąc w szpitalu w inkubatorze, potem zabraliśmy go do nas do domu. W domu ciągle płakał, miał jakieś problemy zdrowotne, więc co jakiś czas jeździliśmy z nim do szpitala w G., gdzie mieszkamy. W szpitalu nie powiedzieli nam zbyt wiele, trochę go podleczyli. Po 2-3 miesiącach Kamil dostał w domu wstrząsów, drgawek i zadzwoniliśmy po karetkę. Karetka przyjechała, przy sanitariuszach syn znowu dostał drgawek, zabrali go więc do szpitala, a tam przez pierwsze dwa dni nie podejmowano żadnych czynności, a jedynie go obserwowano. Spisywano w jakim odstępie czasowym pojawiają się drgawki. Po weekendzie lekarz dyżurny powiedział Marii, że nie wiedzą co mu jest i wysyłają go do Szczecina.

Marysia pojechała z nim do Szczecina-Zdroje, gdzie zrobili mu tomografię głowy. Okazało się wtedy, że ma krwiaki podtwardówkowe i odesłano go do innego szpitala w Szczecinie, gdzie mieli zająć się nim lepiej. Tam zrobiono mu operację, Marysi nie powiedziano, dlaczego zrobili tę operację i po zabiegu lekarz powiedział jej, że Kamil miał krwiaki, które są prawdopodobnie spowodowane uderzeniem. W związku z tym wniosą do sądu sprawę o znęcanie się nad dzieckiem.

Marysia zadzwoniła wtedy do mnie zszokowana (mnie nie było w Szczecinie z nią) i pytała czy coś o tym wiem. Powiedziałem, żeby się uspokoiła, bo byliśmy pewni, że dziecku nic nie zrobiliśmy. Jedna rzecz co najwyżej przychodzi mi do głowy, do której się przyznam, że jak Kamilek dostał drgawek to szybko przewróciłem go na brzuch i trzy razy klepnąłem go po plecach i wtedy bardzo wymiotował. Powiedziałem o tym w prokuraturze, w OPS-ie i oni powiedzieli, że to nie ma nic wspólnego z jego stanem.

Później, jeszcze gdy Kamil leżał w Szczecinie, ja zostałem wezwany do ośrodka pomocy społecznej w naszym mieście na pierwszą rozmowę, bez Marysi, bo szpital w Szczecinie, jak mi się wydaje, zgłosił to do pomocy społecznej w Szczecinie, a oni przekierowali to do naszego miasta. Podczas rozmowy w OPS-ie powiedziałem o wszystkim, jak to wyglądało, panie to spisały i powiedziały, że później będzie jeszcze jedna rozmowa z nami, ze mną i z Marią. Nie pamiętam, kto był obecny podczas pierwszej rozmowy. Jakieś trzy kobiety. Nic mi nie powiedziały na temat tego, co dalej, poinformowały, że zakładają "Niebieską kartę" i spisały moje zeznania. Na kolejną rozmowę w OPS-ie przyjechała Marysia. Kamil nadal leżał w szpitalu w Szczecinie i na tej drugiej rozmowie się na jakiś czas skończyło. Potem była chwila spokoju, w tym sensie, że powiedzieliśmy swoje, podejmujemy z nimi współpracę ale nie martwię się tym co zrobią, bo ja wiem, że ja nic nie zrobiłem. Maria miała stały kontakt z dzieckiem, nocowała tam ale przyznaje, że w szpitalu źle się do niej odnoszono, bo myśleli, że jest matką bijącą dziecko. Marysia powie o tym więcej.

M.S. - Mario, jak przebiegała druga rozmowa w OPS-ie?

Maria - To ja sama do nich zadzwoniłam i uprzedziłam ich, że przyjadę. Byłam bardzo podenerwowana tą sytuacją. O "Niebieskiej Karcie" poinformowali mnie lekarze w Szczecinie, bo to szpital założył "Niebieską Kartę" a nie OPS. OPS natomiast prowadził sprawę, bo szpital to zgłasza, ale procedurę prowadzi dalej OPS. W przypadku tego, co miał Kamil, to krwiak podtwardówkowy wystąpić może podobno tylko po wypadku albo urazie mechanicznym. Ze względu na to, że nasz syn nie miał żadnego wypadku, to pozostawał uraz, który dziecko w takim wieku mogło zrobić sobie nie samo, a że pierwszymi podejrzanymi są zawsze rodzice to obligatoryjnie nam się dostało.

Nikt w szpitalu nie wyjaśniał ze mną tego, jak mogło dojść do obrażeń Kamila, zostałam po prostu poinformowana o fakcie założenia "Niebieskiej Karty". W szpitalu powiedziano nam, m.in. że czas, w którym się to zdarzyło to gorący okres głośnych medialnie sytuacji znęcania się nad dziećmi, np. przykładowa sprawa mamy małej Madzi i ta sytuacja również miała wpływ na sposób, w jaki postąpił szpital. Nie chcę narzekać na pracę pracowników socjalnych w OPS-ie w naszym mieście., więcej do zarzucenia mam pracownikom szpitala.

W szpitalu była koszmarna atmosfera. Wszyscy zostali poinformowani w szpitalu, że znęcamy się nad dzieckiem, wiedzieli o tym nawet rodzice odwiedzający inne dzieci na oddziale. Z racji tego, że przebywałam tam codziennie z Kamilem, to odczuwałam to jak traktowano mnie jako rodzica, który nie dba o dziecko i pielęgniarkom do tego stereotypu nie pasował fakt, że tak bardzo interesowałam się synem i miałam wrażenie, że wolałyby, abym go tam zostawiła i pojechała. Cały czas patrzono mi na ręce. Gdy powiedziałam, że chcę przenieść dziecko do innego szpitala, zagrożono mi odebraniem praw rodzicielskich i że decyzje o dalszym losie dziecka podejmował będzie prokurator.

Mieliśmy wtedy razem z Tomkiem pełnię praw, mimo iż założono nam "Niebieską Kartę" i tak naprawdę nie wiedzieliśmy, co dalej będzie się działo. Wszelkich informacji udzielił nam dopiero OPS w naszym mieście. Do OPS-u przyjechałam ze Szczecina na drugą rozmowę, naszym pracownikiem socjalnym została pani Monika. Panie z OPS podczas grupy roboczej bardzo naciskały, abyśmy zgodzili się na terapię psychologiczną z psychologiem współpracującym z OPS. Ja tego nie chciałam, z zupełnie innego powodu miałam swojego psychologa i swojego terapeutę i bałam się też, że będą chcieli nas podczas tych spotkań "podpuścić" i wyciągnąć jakieś przyznanie się, że biliśmy dziecko. Spotkałam się psychologiem z OPS, ale nie chciałam się przed nią otwierać.

Współpracowaliśmy z pracownikami ośrodka. Wysłali oni do prokuratury zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Do sądu trafił również wniosek o ograniczenie praw rodzicielskich. Na rozprawie, gdy sędzia zapytała nas, czego byśmy chcieli, odpowiedzieliśmy, że chcielibyśmy zachować pełnię praw, ale sędzina zasugerowała, że lepiej dla nas będzie, jeżeli będziemy mieli nad sobą kuratora sądowego. Tak zaczęła się nasza współpraca z kuratorem sądowym. Pani przychodziła regularnie. Było to stresujące, ale współpracowało nam się dobrze. W OPS-ie zaproponowano nam wzięcie udziału w programie "Zacznij od nowa..." i włączyliśmy się w to. Ja przynajmniej, bo Tomek ze względu na pracę nie miał kiedy. Jeszcze przed zakończeniem tego projektu zamknięto "Niebieską kartę" ale w projekcie brałam udział do końca. Jakiś czas potem umorzono postępowanie w prokuraturze ze względu na brak dowodów.

Mocno ucierpiał na tym nasz wizerunek wśród znajomych i sąsiadów. Pracownicy socjalni przeprowadzili wywiad środowiskowy wśród sąsiadów, którzy dowiedzieli się, że jesteśmy "sprawcami przemocy w rodzinie". Z sąsiadami rozmawiał także kurator i dzielnicowy. Dowiedzieliśmy się o tym od sąsiadów.

M.S. - Jak wyglądało Wasze pierwsze wspólne zebranie grupy roboczej w OPS-ie gdy wezwano was jako podejrzanych o stosowanie przemocy w rodzinie?

Maria - Na spotkaniu było obecnych dwóch pracowników socjalnych, w tym pani Monika i psycholog z OPS. Wiem, że później odbywały się jakieś spotkania bez naszego udziału, gdyż mamy znajomą w ośrodku zdrowia, która informowała nas, że na spotkanie był wzywany nasz dzielnicowy i właśnie pielęgniarka z ośrodka zdrowia. Nieoficjalnie osoby, które zapoznały się z tą sprawą mówiły nam, że cała sprawa to "przerost formy nad treścią" i my tutaj jesteśmy pokrzywdzeni. "Niebieska karta" została zamknięta przed zakończeniem postępowania prokuratorskiego. W prokuraturze również nie mieli żadnego materiału, który uzasadniałby złożone zawiadomienie. Poza opinią szpitala nikt nie zeznawał przeciwko nam. Postępowanie prokuratorskie umorzono rok temu. Trochę dziwne jest, że nie dostaliśmy do tej pory z sądu żadnego pisma o tym, iż zdjęto z nas nadzór kuratorski choć kurator już do nas nie przychodzi. Ze względu na procedurę "Niebieskiej Karty" przychodził do nas również na wizyty dzielnicowy. Najpierw przyszedł jego zastępca, gdyż on był na urlopie, a potem przyszedł nasz dzielnicowy i nie wiedział nawet, że tutaj mieszka jakaś rodzina z dzieckiem, właściwie niczego o nas nie wiedział. Odbyliśmy krótką rozmowę i już więcej go nie spotkaliśmy.

Nie wiemy, czy na grupę roboczą byli wzywani lekarze ze Szczecina ale powiem tak - jeśli można komuś zniszczyć macierzyństwo, to ci lekarze to zrobili. Cała ta sytuacja wpłynęła również negatywnie na nasze relacje z Tomkiem. Świadomość tego, że wszyscy patrzą ci na ręce gdy jesteś z własnym dzieckiem, także wpłynęła na nasze zachowania. Trudno zajmować się dzieckiem, gdy ciągle z tyłu głowy myślisz o tym, co ci wolno a czego nie i jak to oceniają inni. Przygotowywano nas nawet na sytuację, że Kamil może zostać zabrany do pogotowia opiekuńczego. Nie wiem jakbym wtedy zareagowała. Nie potrafię sobie tego wyobrazić. Na szczęście jeszcze w trakcie trwania procedury "Niebieskiej Karty" synek został wypisany ze szpitala i mogliśmy zabrać go do domu. Przychodziliśmy z nim nawet na grupy robocze, gdy nie mieliśmy komu dać go pod opiekę. Cała ta sprawa trwała bardzo długo.

M.S. - Czy wiecie dziś co było przyczyną tych krwiaków, od których wszystko się zaczęło?

Maria - Pojechaliśmy z Kamilem do neurologa do Warszawy, który powiedział nam, że wystarczy, iż dziecko jest za mocno bujane na ręku i może pojawić się krwiak. Nazywa się to "syndromem dziecka potrząsanego" (SBS). Druga rzecz to to, że zostawialiśmy czasem Kamila z innymi ludźmi. Były to opiekunka i koleżanki. Nie jesteśmy w stanie ocenić, co się działo, choć dbaliśmy o dobór tych osób. Tak samo w szpitalu w naszym mieście działy się różne rzeczy. Podczas jednej z naszych wizyt Kamil owinął sobie twarz w pieluchę i gdy przyszliśmy, był już cały siny. Nie jesteśmy w stanie ocenić, czy coś nie stało się w szpitalu. Kolejna rzecz to fakt, iż Kamil przez długi czas uderzał głową w szczebelki łóżka. Informowaliśmy o tym lekarzy w szpitalu ale mówili nam, że to niemożliwe. Widziałam jednak sama, że syn w łóżeczku odpychał się nogami i uderzał głową w szczebelki. Neurolog w Warszawie powiedział nam o tym, że maluch w ten sposób "doczula" swoją główkę. Kamil ma obniżone czucie bólu. Zdarzało się również, że Kamil uderzał głową o podłogę i inne rzeczy. Informowaliśmy lekarzy o tym wielokrotnie, ale w naszym mieście nigdy nie potraktowano nas poważnie. Wpływ na to mógł mieć fakt, że byliśmy młodymi rodzicami i patrzono na nas jako na niedoświadczonych młokosów.

M.S. - Jak oceniacie przeprowadzenie w waszym przypadku procedury "Niebieskiej karty"?

Maria - Z tego co wiem byliśmy pierwszym przypadkiem w szpitalu w Szczecinie i także pierwszym przypadkiem w naszym mieście, gdy to pracownicy służby zdrowia założyli "Niebieską Kartę". Choć zabrzmi to dziwnie po naszych doświadczeniach, uważam, że szpitale powinny częściej wszczynać procedurę. O ile w naszym przypadku decyzja była błędna, to gdy chodzi o dobro dzieci należy reagować szybko i zdecydowanie.

Tomasz - Uważam, że w odróżnieniu od lekarzy w Szczecinie pracownicy socjalni w naszym mieście postąpili właściwie i w wielu kwestiach nam pomogli. Nie da się ukryć, że ze względu na opinię o nas, która trafiła do naszych sąsiadów i rodziny (która stawiła się w OPS, by świadczyć na naszą rzecz) musieliśmy się przeprowadzić, ale takie błędy systemu jak w naszym przypadku są ceną, jaką płaci się za ochronę najmłodszych.

M.S. - Dziękuję wam za rozmowę.



    Mariusz Sobkowiak jest pedagogiem, pracownikiem socjalnym, społecznikiem działającym w Fabryce Aktywności Młodych. Członek komisji rewizyjnej Fundacji Galaktyka ART i członek Towarzystwa Wiedzy Psychologicznej "START".




Opublikowano: 2017-01-14



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu

Zobacz więcej komentarzy