Artykuł

Wojciech Roszkowski

Wiek iluzji (cz. 2)


Komunizm


Najbardziej agresywnym i destrukcyjnym ruchem XX wieku okazał się komunizm. Był on w istocie kombinacją marksizmu z rosyjską tradycją rewolucyjnych spisków. Mikołaj Bierdiajew pisał: "Marksizm został przystosowany do tradycji rosyjskiej i zrusyfikowany. Marksowski pierwiastek mesjanistyczny został połączony i zidentyfikowany z mesjańskim posłannictwem Rosji" [31]. Tradycja ta wynikała z despotycznych rządów carów i poczucia beznadziejności społeczeństwa w obliczu władzy, a także z "cezaropapizmu" systemu rosyjskiego, w którym władza polityczna ściśle kontrolowała władzę duchowną i używała jej do celów politycznych. Dlatego teoretycy rewolucji rosyjskiej sądzili, że konieczne jest przywództwo o charakterze spiskowym, które uszczęśliwi lud w wyniku rewolucji.

Człowiekiem, który tego rodzaju "spiskową teorię historii" doprowadził do skrajności, był Włodzimierz Lenin (1870-1924). Jego zdaniem, proletariat nie musiał czekać na to, by warunki społeczne dojrzały do zmiany, a zacofana Rosja nie musiała przechodzić typowych dla Zachodu stadiów rozwoju. Przeciwnie, był on zwolennikiem rewolucji w "najsłabszym ogniwie kapitalizmu". Zmienił marksowską teorię rewolucji społecznej w rewolucję polityczną, w której elita proletariatu - czyli jego partia bolszewicka - miała zdobyć władzę w celu narzucenia nowego systemu społeczno-politycznego i wytworzyć "nowego człowieka". Wkrótce po zdobyciu władzy Lenin stwierdził: "Nie możemy opisywać socjalizmu tak, jakby socjaliści mogli nam go przynieść na tacy, ładnie udekorowanego. Tak nie będzie. Żaden problem nie został w historii rozwiązany bez użycia przemocy. Jeśli więc przemoc ma być stosowana przez klasę robotniczą, przez wyzyskiwanych przeciw wyzyskiwaczom - wtedy jesteśmy za przemocą" [31]. Nawoływał: "Żadnej litości dla wrogów ludu, wrogów socjalizmu, wrogów klasy robotniczej! Walka na śmierć i życie przeciw bogaczom i ich poplecznikom, intelektualistom burżuazyjnym; wojna przeciw łotrom, próżniakom i awanturnikom!" [32]

Partia bolszewicka, która przejęła władzę w Rosji, stała się zdyscyplinowanym oddziałem zawodowych rewolucjonistów, zorganizowanych wedle zasady "centralizmu demokratycznego", oznaczającej całkowity centralizm i brak demokracji. Co więcej, Lenin twierdził, że dyktatura proletariatu jest wyższym stadium demokracji. Używanie logiczne sprzecznych określeń było odtąd stałą praktyką terroryzowania umysłów.

Rewolucja bolszewicka w Rosji wygrała głównie dzięki temu, że bolszewicy przejęli program eserów w kwestii pokoju oraz nacjonalizacji ziemi, a po jego zrealizowaniu wprowadzili rządy terroru. Konstytuanta została rozgoniona, a terror z czasu wojny domowej utrzymano po jej zakończeniu. Używanie niczym nie ograniczonej przemocy, a więc masowych mordów, rozstrzeliwania bez sądu, tortur i obozów pracy przymusowej, w praktyce będących obozami śmierci, wynikało z logiki rewolucji w wydaniu bolszewickim. Lenin dowodził: "Nie dojdziemy nigdzie, jeśli nie uciekniemy się do terroru: spekulantów należy rozstrzeliwać na miejscu. Ponadto bandytów trzeba traktować podobnie: muszą być rozstrzeliwani na miejscu" [33]. Za czasów Stalina logikę tę stosowano na gigantyczną skalę. Choć po jego śmierci terror zelżał, pozostawał jednak nadal, wraz z masową propagandą, główną podporą systemu.

Upaństwowiony majątek produkcyjny zorganizowano w centralny system zarządzania "rad gospodarki narodowej" ("sownarchozy") o strukturze regionalnej oraz Centralne Komitety ("centry") i Główne Komitety ("gławki") o strukturze branżowej. Na czele tego zarządu stała Najwyższa Rada Gospodarki Narodowej (NRGN). Gubernialne rady ("gubsownarchozy") były zorganizowane na wzór NRGN. Nad całym systemem gospodarki nakazowo-rozdzielczej bolszewickiej Rosji, a potem ZSRR, zawisła gigantyczna machina biurokratyczna i mimo późniejszych modyfikacji trwała ona do końca systemu. Gospodarka bolszewicka od samego niemal początku opierała się też na pracy przymusowej. Pierwszym dokumentem, w którym zapowiedziano oficjalnie przymus pracy była Deklaracja Praw Ludu Pracującego i Wyzyskiwanego z 12 stycznia 1918 r. Obozy pracy przymusowej dla "wrogów ludu" zadekretowano jednak już w listopadzie 1917 roku. W świetle bolszewickiego terroru na ponury żart zakrawało wprowadzenie parafrazy określenia św. Pawła jako zasady "kto nie pracuje, ten nie je" [34] do Konstytucji RFSSR.

Trudno tu nawet w skrócie przedstawić główne aspekty praktyki komunizmu w XX wieku. Był to zarówno w wersji sowieckiej, chińskiej czy w wersjach pochodnych system ludobójczy. Ofiarą systemu padło około 73 miliony ludzi w Chinach, z czego około połowa w wyniku sztucznie wywołanego głodu lat 1960-1963, około 62 milionów w ZSRR, ponad 3 miliony w Korei Północnej, ponad 2,5 miliona w Kambodży, a dalsze miliony w Afganistanie, Wietnamie, Etiopii, Jugosławii, Mozambiku, Rumunii, Bułgarii, Angoli, Mongolii, Albanii, na Kubie, w Polsce, Czechosłowacji, na Węgrzech i w NRD [35]. Efektem dziesięcioleci rządów komunistycznych były też miliony ludzi deportowanych, złamanych psychicznie i życiowo, a także zahamowanie rozwoju gospodarczego. Niebagatelnym skutkiem tych rządów było pomieszanie pojęć i skuteczne zakłamanie świadomości historycznej kilku pokoleń oraz upowszechnienie kłamstwa i terroru jako metody rządzenia [36].

Ideologia komunistyczna okazała się skutecznym i trwałym narzędziem zmiany politycznego, społecznego i kulturowego krajobrazu XX wieku. Sukcesy komunizmu wynikały z kilku iluzji. Ideolodzy komunistyczni bardzo często używali mglistych lub sprzecznych w istocie terminów, na ogół unikając jasnego określenia, czym komunizm ma być. Woleli mówić, czym ma nie być. Problem bowiem w tym, że podstawowe założenia komunizmu są całkowicie utopijne. System, w którym każdy otrzymałby tyle, ile pragnie, a byłby zobowiązany do wysiłku proporcjonalnego do swych zdolności jest absurdem. W skali społecznej ludzkie potrzeby mają charakter nieograniczony, a ludzka zdolność do poświęceń jest ograniczona. Podaż nigdy nie dogoniłaby popytu. Pomysł, że nacjonalizacja oznacza "uspołecznienie" jest równie absurdalny.

Komunistyczny "naukowy światopogląd" miał ludzi nauczyć, że możliwości nauki są nieograniczone. Sam Lenin przyznał jednak kiedyś, że ludzka świadomość nie tylko odzwierciedla rzeczywistość, ale ją także kreuje [37]. Mentalność komunistycznych dyktatorów prawie zawsze, wbrew teorii, kreowała technologiczne zacofanie. W ideologii komunistycznej mieszano całkowicie pojęcia "subiektywny" i "obiektywny". Gnostycki dualizm absolutnego zła ("burżuazyjny wyzysk", "reakcja", "wrogowie ludu" itd.) oraz absolutnego dobra ("postęp", raj "społeczeństwa bezklasowego" czy "uspołecznienie") był gwałtem na racjonalności, do której komuniści się odwoływali. Materialistyczne rozumienie rzeczywistości oraz moralne uzasadnienie ostatecznego celu rewolucji stały w oczywistej sprzeczności. Wiara w urzeczywistnienie historycznej konieczności była czystą metafizyką, a z tą komuniści walczyli. Wiara, że ludzie mogą zrealizować raj na ziemi z zastosowaniem przemocy, jest oczywistym absurdem.

Wszystkie te potworności, sprzeczności i absurdy tłumaczono "dialektyką". Miała ona pomóc udowodnić, że komuniści mają zawsze rację, a także wykazać czym komunizm ma być lub nie być w zależności od okoliczności. Miała ona także zastraszać tych, którzy nie mogli uwierzyć, że białe jest czarne lub że czarne jest białe. W rezultacie władza stała się dla komunistycznej nomenklatury celem samym w sobie. Idealistyczne cele ulokowano poza horyzontem, zaś rzeczywistość zaczęto nazywać "socjalizmem realnym". Ten rodzaj nierealnej rzeczywistości, tak świetnie zilustrowanej w tytule powieści Aleksandra Zinowiewa "Przepastne wyżyny" [38], funkcjonował przez dziesięciolecia dzięki skutecznej, choć rabunkowej eksploatacji zasobów. Kiedy jednak tych zasobów siły roboczej, środowiska czy wreszcie środków finansowych zaczęło brakować, system doznał implozji.

Grzechem pierworodnym komunizmu był jednak moralny relatywizm. Dawny czołowy funkcjonariusz komunistyczny Milovan Dżilas zauważył to także, zastanawiając się nad sumieniem i jego brakiem w rozumowaniu Stalina [39]. Być może to przyjęcie założenia, że normy moralne są zjawiskiem historycznym, a więc względnym, było najważniejszych czynnikiem, który doprowadził do katastrofy komunizmu. Niestety, założenie to jest nadal wszechobecne w kulturze Zachodu.

Miękki rozkład


Wielu intelektualistów zachodnich zadaje pytanie, jak we wspaniałej cywilizacji zachodniej mogło dojść do potworności, które zrodził komunizm i nazizm. Nie wiążą oni jednak tych potworności z prądami umysłowymi, które otaczały zbrodnicze ideologie totalitarne miękkim relatywizmem i wyrafinowanym intelektualnie przyzwoleniem na zło. Same pojęcia zła i prawdy zostały usunięte z tych refleksji filozoficznych. Z tego punktu widzenia warto się przyjrzeć temu, co do myśli XX wieku wniosła "szkoła frankfurcka", libertarianizm i inne prądy tej epoki.

Jednym z najważniejszych zjawisk intelektualnych XX wieku była filozoficzna "szkoła frankfurcka" zapoczątkowana w latach dwudziestych w Instytucie Badań Społecznych we Frankfurcie. Instytut założyli lewicujący intelektualiści niemieccy pochodzenia żydowskiego, którzy starali się na nowo przemyśleć marksizm w warunkach Republiki Weimarskiej. Kiedy dyrekcję instytutu przejął Max Horkheimer (1895-1973), prace instytutu skierowano ku badaniom empirycznym współczesnego kapitalizmu, tak aby skonfrontować marksowską krytykę społeczeństwa z realiami XX wieku. Po przejęciu władzy przez nazistów w Niemczech prace te przeniesiono do paryskiej École normale supérieure, gdzie kontynuowano badania sprzeczności kapitalizmu, nazwane "teorią krytyczną". Kolejną przeprowadzkę badaczy ze szkoły frankfurckiej spowodował wybuch II wojny światowej. Znaleźli się oni w większości w Stanach Zjednoczonych, gdzie Horkheimer, Theodor W. Adorno (1903-1969) i Herbert Marcuse (1898-1979) współpracowali w ramach nowojorskiego Institute for Social Research. Po II wojnie światowej część zwolenników szkoły frankfurckiej wróciła do Niemiec, gdzie "rekonstruowała" powojenną świadomość niemiecką.

Przedstawiciel drugiego pokolenia szkoły, Jürgen Habermas (ur. 1929), stał się tam postacią dominująca w kręgach intelektualnych. Niektórzy nazywają Habermasa "nadwornym" filozofem Unii Europejskiej. Podobno był on faworytem Jacques'a Chiraca i Gerharda Schrödera. Paul Johnson wspominał wykład Habermasa na temat "Religia w sferze publicznej", którego wysłuchał w Londynie i po którym wyszedł zupełnie zdezorientowany, nie mogąc pojąć o co Habermasowi chodziło. Z właściwą sobie ironią Johnson zauważył, że główne dzieło Habermasa dotyczyło teorii komunikacji. "Skoro tak się sprawy mają, można by przypuszczać, że dołoży choć trochę starań, aby wykładać w sposób zrozumiały". Z tego, co można było zrozumieć, Habermas stwierdził, że nie ma różnicy między amerykańskimi fundamentalistami religijnymi a terrorystami islamistycznymi oraz że ludzie wierzący w Boga w ogóle sytuują się "poza sferą cywilizowanego dyskursu" [40].

Inni, jak Erich Fromm (1900-1980), kontynuowali kariery naukowe w USA, stając się klasykami współczesnej psychologii i socjologii.

Trudno tu pokrótce przedstawić wszystkie dokonania przedstawicieli szkoły frankfurckiej, a wiele z nich z pewnością zasługuje na uwagę. Na przykład analiza wpływu Oświecenia na cywilizację zachodnią Adorno czy jego krytyka kultury masowej, a także Fromma teoria osobowości totalitarnej są niezwykle interesujące. Problem ze szkołą frankfurcką polega jednak na tym, że wychodząc z materialistycznych założeń bliskich marksizmowi nie potrafili oni zauważyć normatywnej strony zjawisk społecznych i kulturowych, a przez to drążąc sprzeczności współczesnego społeczeństwa masowego, w istocie je pogłębiali. Tak było przede wszystkim w przypadku Marcusego, który stał się guru rewolucji obyczajowej lat sześćdziesiątych. Dostrzegając brak podstaw ekonomicznych do rewolucji społecznej, filozofowie związani ze szkołą frankfurcką kładli nacisk na ideologię i rewolucję kulturową, w czym zbliżali się wyraźnie do planów jednego z pionierów komunizmu we Włoszech Antonio Gramsciego (1891-1937). Szkoła frankfurcka była więc w istocie szkołą Nowej Lewicy, która w nowej postaci ugruntowywała fałsze starej lewicy [41]. Jej przedstawiciele nie byli wojującymi ateistami. Oni po prostu ignorowali pojęcie Boga, jakby uważając, że szanującemu się autorytetowi intelektualnemu nie wypada o Nim wspominać.

Wpływ szkoły frankfurckiej na myślenie elit zachodnich przełomu XX i XXI wieku ilustruje dobrze pomnik Adorno we Frankfurcie autorstwa Vadima Zakharova z 2003 roku. Jest to jednak dzieło mocno dwuznaczne. Przedstawia bowiem biurko i krzesło filozofa, zamknięte w szklanej kapsule, tak jakby pionier "teorii krytycznej" był czystą ideą, i to w istocie odciętą od świata rzeczywistego. W świecie tym liczy się jednak także to, czego ludzie nie mogą stworzyć i co nie pochodzi od ich samych. Jeśli więc wiara jest subiektywnym "założeniem", to niewiara w Boga jest tylko tym samym. Niewierzący nie wiedzą, że Boga nie ma, podobnie, jak wierzący, że On jest. Pytanie tylko, które "założenie" daje lepsze efekty.

O ile w pracach twórców szkoły frankfurckiej dopatrzyć się można elementów filozofii, o tyle poglądy libertarian są częściej czystą ideologią. Libertarianizm jest zbiorem poglądów, w których na czoło wybija się apoteoza wolności osobistej. Nie jest to więc nowe wcielenie liberalizmu, lecz raczej anarchizmu, popularne zwłaszcza w kręgach inteligencji odreagowującej zatrucie kolektywizmem komunistycznym lub rasistowskim. Jak w przypadku wielu innych ideologii, libertarianizm oparty jest na w gruncie rzeczy słusznym założeniu. Tym razem jest to założenie, że wszystkie działania ludzkie winny być rozpatrywane w perspektywie wolnej woli człowieka. Jeśli jednak abstrahuje się od społecznej strony ludzkiej natury oraz kwestii pochodzenia reguł moralnych, to dojść można łatwo do absurdów i nadużyć.

W odróżnieniu od klasycznego liberalizmu, który akcentował ograniczenie wolności jednostki przez wolność innych jednostek, libertarianizm od swych XIX-wiecznych początków był hasłem często używanym przez anarchistów w celu uniknięcia złych skojarzeń. Określenie "komunizm libertariański", użyte w czasie francuskiego kongresu anarchistycznego w 1880 roku, brzmi jednak jak oksymoron. Jak można sobie bowiem wyobrazić wspólnotowość opartą na skrajnym egoizmie?

Poszczególne nurty libertarianizmu różnią się pod względem stosunku do zakresu akceptacji władzy publicznej. Jedni libertarianie gotowi są zaakceptować władzę publiczną w stopniu gwarantującym bezpieczeństwo obywateli, inni chcą ją całkowicie usunąć. Prekursorami współczesnego libertarianizmu byli Amerykanie: były pastor Jay Albert Nock (1870-1945), który dowodził, że państwo jest wrogiem obywateli i prowadzi działalność przestępczą wymierzając kary i pobierając podatki, pisarka Ayn Rand (Alissa Rosenbaum, 1905-1982) oraz Murray N. Rothbard (1926-1995). Pisząc pod wrażeniem doświadczeń z młodości w ZSRR, Rand głosiła "filozofię obiektywistyczną" i uważała swe poglądy za "prawicowe", ale ulegała wyraźnie antropologii i etyce Nietzschego. Innym głośnym przedstawicielem libertarianizmu był Robert Nozick (1938-2002), który chciał ograniczyć działania państwa jedynie do ochrony obywateli [42]. W swoich naukach libertarianie nawiązywali do klasyków liberalizmu brytyjskiego oraz liberalnej myśli ekonomicznej, ale w ich poglądach więcej jest odniesień do klasyka anarchizmu amerykańskiego Benjamina Tuckera (1854-1939). W latach siedemdziesiątych XX wieku wielu libertarian zbliżyło się do neoliberalizmu i popierało administrację Ronalda Reagana.

Swego rodzaju kanonem libertarianizmu pozostał "Manifest libertariański" Rothbarda, który w latach sześćdziesiątych, wraz z innym czołowym libertarianinem, Karlem Hessem (1923-1994), należał do działaczy lewackiej organizacji Students for a Democratic Society. Jak widać, między poglądami lewackimi i rzekomo prawicowym anarchizmem nie ma wielkich różnic. Widać to było podczas wieców studenckich rewolt w Europie Zachodniej i USA w 1968 roku. W swoim manifeście Rothbard pisał: "Libertarianie uważają (...) państwo za największego, odwiecznego i najlepiej zorganizowanego agresora, naruszającego nietykalność osób i ich mienia na skalę masową". Przedstawiając hipotetyczny konflikt interesów między dwiema grupami demonstrantów Rothbard nie ukrywał pretensji, że to państwo rozstrzyga, kto ma rację. Trzeba jednak zadać pytanie: a kto ma rozstrzygać - każdy obywatel? Broniąc pornografii i ganiąc publiczne prezentacje przemocy, Rothbard konkludował w charakterystyczny dla libertarian sposób: "Zagadnienie nie polega na tym, czy skutki pornografii są dobre, złe czy obojętne (...) lecz na tym, czy powinna być zakazana czy też nie. Według libertarian prawo - stosowanie siły w celu wymierzenia kary - w ogóle nie powinno tu mieć zastosowania, ponieważ nie można za jego pomocą zmuszać kogokolwiek do wyznawania jakiejś koncepcji moralności" [43]. Rothbard nie zauważył, że nie da się uniknąć rozpatrywania kwestii sprawiedliwości w kategoriach prawdy, dobra i zła, a także iż prawo stanowione było, jest i będzie zatrudnione do regulowania zachowań ludzkich, choćby dla ochrony obywateli przed przestępcami.

Paradoksem współczesnego świata jest to, że poglądy libertariańskie są coraz silniej promowane przy pomocy "politycznej poprawności", przybierając cechy oficjalnej ideologii, w której nikogo do niczego nie wolno zmuszać z wyjątkiem tego, że ma wielbić wolność i nie odwoływać się do prawdy. "Wyzwolenie", nieograniczona niczym "tolerancja" i "niedyskryminacja" stały się hasłami terroryzującymi całe społeczeństwa. Czy to jest jeszcze libertarianizm? Czy ludzi należy zmuszać do wolności? Tak jak w rezultacie fiaska mitu komunistycznego uznano w końcu, że osiągnięto "socjalizm realny", można by może zaproponować nazwanie praktycznego wcielania ideologii Rothbarda "libertarianizmem realnym".

New Age


Dla duchowości szerokich kręgów społecznych Zachodu końca XX wieku charakterystyczny jest zespół przekonań i zachowań określanych często jako "Nowa Era" (New Age). Nie jest to religia ani ruch społeczny, ale raczej zlepek różnych wierzeń, przekonań i marzeń, bezpostaciowe dążenia ludzi końca wieku do tego, by im było lepiej, ale bez trudu i osobistej odpowiedzialności. Pierwszym autorem, który nawiązał do znaku Wodnika jako symbolu, był Levi H. Dowling (1844-1911) w "Ewangelii Wodnika" (The Aquarian Gospel of Jesus the Christ, 1908), a drugą - okultystka i teozofka Alice Bailey (1880-1949). W 1937 roku francuski ezoteryk Paul Le Cour wydał książkę "Era Wodnika" (L'Ere du Verseau), w której dowodził, że ludzkość wychodzi z Ery Ryb, charakteryzującej się wojnami i nędzą, a wkracza w Erę Wodnika, która przyniesie obfitość dóbr materialnych i duchowych. Popularne media upowszechniły w połowie XX wieku modę na New Age publikując rewelacje na temat "rzeczy dziwnych i niewyjaśnionych". Duże znaczenie miał ruch hippisowski, a przebojowy musical Hair dał New Age nowe miano - "Ery Wodnika". Wiele dla rozpropagowanie mody New Age uczyniła Marylin Ferguson, autorka książki o "konspiracji Wodnika" (The Aquarian Conspiracy) i aktorka Shirley MacLaine, propagująca okultyzm i spirytyzm. Niektórzy wiązali New Age z podświadomością końca tysiąclecia nazywając go "nowym millenaryzmem".

New Age jest mieszaniną panteizmu, ezoteryki, gnozy, wiary w reinkarnację oraz synkretyzmu czerpiącego z różnych religii. Pośrednio nawiązuje do teorii "świadomości kosmicznej", akceptuje chrześcijańskie modlitwy uzdrawiające i ruchy charyzmatyczne. Ideologowie New Age twierdzą jednak, że Bóg jest nieosobową energią przenikającą wszystko, że Chrystus był jednym z mistrzów New Age, a grzech to nieuświadomienie sobie przez człowieka jego boskości [44]. Zwolennicy New Age wierzą w koniec epoki ciemnoty i gwałtu oraz początek ery miłości i światła, w horoskopy, astrologię, kabałę, tarota, istoty pozaziemskie (Unidentified Flying Objects, UFO) i reinkarnację. Sięgają do technik psychologicznych typu jogi, medytacji, aktywnej wizualizacji czy dynamiki grupowej, głoszą konieczność życia zgodnego z przyrodą, znaczenie diety oraz naturalnej medycyny.

New Age jest próbą quasi-religijnej nobilitacji hedonizmu. Namawia do indywidualizmu, ale w celu realizacji szczęścia często skłania do poddania się kontroli zbiorowości, a przez to - władzy sekty. New Age miesza wnioski naukowe, na przykład w dziedzinie ekologii, dietetyki, czy psychologii z gołosłownymi przypuszczeniami w innych dziedzinach. Propaguje istnienie tajemniczej "sieci" zwolenników występujących w różnych postaciach i organizacjach. Schlebiając marzeniom do doskonałości i szczęścia prowadzi do nowej formy samoubóstwienia człowieka. Aktorka Shirley MacLaine mówiła: "jesteście bogami i postępujcie stosownie do tego", a inny przywódca New Age, Beniamin Creme twierdzi, że "człowiek jest bogiem w trakcie ujawniania się" [45].

New Age miesza wiedzę z wiarą. Jego wyznawcy chcą wiedzieć na pewno i odżegnują się od tradycyjnej wiary chrześcijańskiej, ale nie zauważają, że są gotowi dać wiarę głupstwom. Nie jest to zresztą zjawisko nowe. Już dwa tysiące lat temu chrześcijaństwo było podmywane przez gnozę - specyficzną wiarę w rozum, która była w istocie zadufaną wiarą w bzdury rzekomo wtajemniczonych, w połączenie elementów chrześcijaństwa z numerologią, okultyzmem oraz kultami Wschodu. Gnozę można by nazwać starożytnym New Age.

Gnoza i gnostycyzm to pojęcia na ogół rzadko używane we współczesnym potocznym dyskursie politycznym i filozoficznym, a jednak mające fundamentalne znaczenie dla zrozumienia współczesnej duchowości, ukształtowanej obecnie w kulturze, także kulturze masowej. Nawet fachowcy nie są zgodni w precyzyjnej definicji tych pojęć. Niektórzy używają tych pojęć zamiennie [46], inni podkreślają ich różne znaczenie. Ks. Wincenty Myszor na przykład definiuje gnozę jako "swoisty rodzaj wiedzy uzyskanej z poznania opartego na intuicji i kontemplacji, w odróżnieniu od wiedzy wynikającej z uczenia się i doświadczenia zmysłowego", podczas gdy przez gnostycyzm rozumie "ogólną nazwę nurtów myślowych opartych na gnozie", a rozwijających się od II wieku we wschodnich prowincjach cesarstwa rzymskiego [47]. Charakterystyczne dla gnostyckiego pojmowania świata jest specyficzne rozumienie religii jako wytworu intuicji raczej niż doświadczenia. O ile starożytni gnostycy odwoływali się do subiektywnych przeżyć, chrześcijanie podkreślali, że ich wiara oparta jest na świadectwie, a nie intuicjach. Współcześni gnostycy są także gotowi bardziej ufać własnym przeczuciom niż autorytetowi i tradycji, które są dla chrześcijan znacznie pewniejszą podstawą wiary niż subiektywne odczucia.

Obecnie gnoza wraca, między innymi w wersji pop, na przykład w serii powieści Dana Browna. Ostatnio popis popgnozy można było znaleźć w niemieckim tygodniku Der Spiegel, którego dziennikarz usiłował dojść "Kto stał za Jezusem". Sam tytuł artykułu niejakiego Matthiasa Schulza sugeruje, w stylistyce, którą niektórzy może pamiętają z czasów komunistycznych, że cała historia Jezusa pachnie manipulacją jakiś ukrytych sił, tyle, że autor nie potrafi ich logicznie wskazać [48]. Najciekawsze jest przy tym to, że wszelkie próby "naukowych" interpretacji rzekomo nieprawdopodobnego przekazu ewangelicznego kończą się tym samym: nie da się go wytłumaczyć logicznie inaczej niż tak jak głoszą ewangelie.

Feminizm


Choć w tradycyjnym społeczeństwie przedkapitalistycznym kobiety były w dużej mierze ograniczone w swoich rolach społecznych do zajęć domowych, to w gospodarstwie wiejskim czy nawet w pałacach wyższych sfer brały one udział w życiu społecznym na ogół na równi z mężczyznami. Sporą rolę w tym względnym równouprawnieniu odegrało chrześcijaństwo, podkreślając godność kobiety jako żony i matki. W praktyce nie wyeliminowało ono do końca mizoginizmu, toteż niektóre kobiety już w Średniowieczu upominały się o równe traktowanie. Najbardziej znaną oponentką mizoginizmu w tym okresie był francuska pisarka Christine de Pisan (1364-1430). Była ona córką zamożnego weneckiego fizyka, który objął funkcje nadwornego astrologa króla Francji Karola V. Wychowana w otoczeniu dworskich intelektualistów, dziewczyna poznała dzieła klasyków literatury starożytnej i średniowiecznej. Wydana za mąż za królewskiego sekretarza, urodziła troje dzieci, ale gdy owdowiała w wieku 24 lat, musiała zarobić na siebie i dzieci, pisząc ballady miłosne dla dworu. Wzięła też udział w debacie nad powieścią Jeana de Meun "Powieść o Róży", wyszydzającą miłość rycerską. Skrytykowała wulgaryzmy wypaczające właściwe i naturalne miejsce seksualności, a także poniżanie kobiet przez autora, który podkreślał jedynie ich uwodzicielstwo [49].

Miejski tryb życia, w którym mężczyzna opuszczał dom idąc do pracy w fabryce czy urzędzie, spowodował wyostrzenie podziału ról w rodzinie, bardziej odsuwając kobietę od życia społecznego i bardziej uzależniając ją ekonomicznie od mężczyzny. Rozwój powszechnego prawa wyborczego w XIX wieku pozostawił kobiety na uboczu życia publicznego, gdyż prawo głosu przyznawano ekonomicznej głowie rodziny, płacącej podatki, czyli mężczyźnie. Zrodziło to sprzeciw w postaci nowoczesnych ruchów feministycznych. Początkowo skierowane one były głównie na uzyskanie praw wyborczych. Pierwszym państwem, które przyznało kobietom prawo wyborcze, była w 1893 roku Nowa Zelandia. Do 1918 roku prawo to przyznano kobietom w Wielkiej Brytanii, USA, Finlandii i Polsce.

Od lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku feminizm stał się coraz szerzej rozpowszechnioną ideologią, co określa się mianem "drugiej fali feminizmu", w której wykształciły się współczesne odłamy tej ideologii: radykalny, anarchistyczny, homoseksualny, marksistowski, konserwatywny, a nawet chrześcijański. Wspólnym mianownikiem feminizmu jest krytyka kultury patriarchalnej, w której dominował mężczyzna. Jest pewną zasługą feminizmu, że podniósł tę kwestię, a także, iż sprowokował szukanie nowych odpowiedzi na pytania, na które musi sobie odpowiedzieć każdy człowiek. Czym kobiety i mężczyźni różnią się fizycznie i psychicznie? Jaka jest właściwa rola kobiety w społeczeństwie i w związku z tym jakie są jej prawa? Na ile niezależna może być kobieta od funkcji, w której jej mężczyzna nie zastąpi: w rodzeniu i pielęgnowaniu dzieci oraz szerzej: czy w skali społecznej kobiety i mężczyźni mogą być od siebie niezależni? Feminizm anarchistyczny, homoseksualny czy marksistowski można powiązać z anarchizmem, propagandą homoseksualizmu czy marksizmu. Feminizm konserwatywny czy chrześcijański nikomu nie szkodzi. Najbardziej złowieszczy jest natomiast feminizm radykalny.

Jedną z jego prekursorek była francuska pisarka Simone de Beauvoir (1908- 1986), autorka słynnego powiedzenia, że "nikt się nie rodzi kobietą, lecz się nią staje". Jej książka "Druga płeć" (Le deuxi?me sexe, 1949) uznawana jest za klasykę feminizmu radykalnego. Autorka domagała się w niej wyzwolenia kobiet spod jarzma mężczyzn i macierzyństwa dzięki powszechnemu dostępowi do środków antykoncepcyjnych i aborcji. W istocie jednak trudno poglądy i życie de Beauvoir uznać za poważny punkt odniesienia dla feminizmu. Głosiła ona raczej dość wyrafinowany mizoginizm, wmawiając kobietom, że są zamknięte w "immanencji", czyli ograniczoności i przedmiotowości, podczas gdy mężczyznom przypisywała "transcendencję", czyli wolność i aktywność. Jej wezwania do wyzwolenia kobiet nie opierały się na zbyt solidnych podstawach, skoro sama żyła cały czas w cieniu mężczyzny swojego życia - Jean-Paul Sartre'a [50]. Bardziej ofensywny charakter miała myśl i działalność Elisabeth Badinter (ur. 1944), która także uznawała, że wyzwolenie kobiet spod panowania mężczyzn jest możliwe dzięki środkom antykoncepcyjnym i aborcji, a więc w przezwyciężeniu macierzyństwa [51]. Radykalizm tej tezy powala swoją prostotą, tyle, że zwycięstwo tego rodzaju strategii wyzwolenia oznaczać musi koniec ludzkości.

Podobnie jak w marksizmie absolutnym złem była burżuazja, tak w radykalnym feminizmie rolę tę przypisano męskiej dominacji. Najgłośniejszymi przedstawicielkami feminizmu radykalnego stały się Mary Daly (1928-2010), Andrea Dworkin (1946-2005), Shulamith Firestone (1945-2012), czy Susan Faludi (ur. 1945). Ta ostatnia twierdzi na przykład, że kobiety są ofiarami "podstępnego" ataku na swoje prawa ze strony "tajnych gabinetów świata kultury" [52].

Już w latach siedemdziesiątych radykalne feministki wylansowały miłość lesbijską jako równorzędną, a nawet stojącą wyżej od heteroseksualnej. Ukoronowaniem zamieszania w tej dziedzinie stało się pod koniec lat dziewięćdziesiątych XX wieku pierwsze "małżeństwo" lesbijskie pastor luterańskiej Hilde Raastad z Norwegii, która podążyła za wcześniejszym związkiem dwóch norweskich pastorów, nadając ruchowi lesbijskiemu sankcję religijną [53]. Znany z surowej moralności seksualnej Luter pewnie się w grobie przewraca.

"Na początku był matriarchat", twierdzi z niezwykłą pewnością siebie inna radykalna feministka, Nickie Roberts, "była pracownica przemysłu erotycznego" [54]. Jej zdaniem moralność seksualna jest w ogóle efektem zwycięstwa mężczyzn w batalii o podporządkowanie sobie kobiet, a "dziwki" uważa za awangardę ruchu kobiet o wyzwolenie od tej dominacji. Wykazując kompletną ignorancję w wiedzy historycznej Roberts nazwała uporządkowanie chaosu seksualnego i niewątpliwe podniesienie statusu kobiety przez chrześcijaństwo "epoką nienawiści do kobiet", "męczeństwem seksualności" oraz "seksualną paranoją" [55]. Nade wszystko jednak Roberts ceni wolność. Analizując działania "abolicjonistów", stawiających sobie za cel wyciąganie prostytutek z bagna, autorka ta napisała: "Wroga prostytucji mentalność, powiązana z ograniczonym moralistycznym widzeniem rzeczywistości, doprowadziła do tego, że ostatecznie bardziej byli zainteresowani moralnością klasy robotniczej jako całości niż swobodami obywatelskimi prostytutek". Największym niebezpieczeństwem jest więc "ograniczone, moralistyczne widzenie rzeczywistości" [56]. Oznacza to mniej więcej tyle, że wolność wymaga braku jakichkolwiek reguł moralnych.

Kobieta współczesna podlega ogromnemu ciśnieniu mody. Modna jest zwłaszcza szczupła sylwetka. Można współczuć milionom kobiet, które nie są zadowolone ze swej figury i można rozumieć, że jest to dla nich duży problem. Po pierwsze jednak, niepokój o urodę stanowił problem wszystkich chyba kobiet od zarania dziejów. Staranie o atrakcyjność zewnętrzną leży bowiem w naturze kobiecej. Po drugie jednak, współczucie dla kobiecych niepokojów o wygląd zewnętrzny może, przy odrobinie ideologicznego zapału, prowadzić na manowce. Feministka Gloria Steinem podała oto za inną przedstawicielką tej ideologii, Naomi Wolf, informację, że co roku umiera w USA na anoreksję, wywołaną chorobliwą skłonnością do diety, około 150 000 kobiet. Informacja ta pochodziła pierwotnie od innej badaczki kwestii kobiecej, Joan Brumberg. Ta zaś z kolei uzyskała ją z Amerykańskiego Stowarzyszenia Anoreksji i Bulimii. Problem w tym, że liczba ta dotyczy wszystkich chorych na anoreksję, a nie jej ofiar. Tych było w 1983 r. niewiele ponad 100 osób, zaś w 1989 r. - niecałe 70 [57]. Pomyłka w górę nie jest tu przypadkowa. Chodziło o uwypuklenie jeszcze jednego wymiaru tragedii kobiet. Nawet wrodzona chęć do podobania się obraca się przeciw nim!

Żądania zniesienia rzekomej dyskryminacji kobiet posuwają się poza granice dyskryminacji mężczyzn. W 1988 r. szerokim echem odbił się wyrok Najwyższego Sądu stanu Indiana, który odmówił ojcu prawa do współdecydowania o losie ciąży swej żony [58]. Radykalne feministki greckie zażądały zniesienia zakazu wstępu kobiet na Górę Athos, gdzie mieści się "mnisza republika" z około 20 klasztorami męskimi, niezależnymi od władzy państwowej, choć nie bardzo potrafiły wyjaśnić, po co [59]. Choć równouprawnienie w Szwecji jest chyba najwyraźniejsze na świecie, w kwietniu 2005 roku powstała tam jeszcze nowa partia o nazwie Inicjatywa Feministyczna (Feministiskt Initiativ), której program obejmował walkę nie tyle z dominacją mężczyzn ile z mężczyznami. Kiedy szefowa partia Gudrun Schyman zaczęła lansować homoseksualizm, spowodowało to zamieszanie w partii i odejście Tiiny Rosenberg, drugiej założycielki partii [60].

Efekty "wyzwolenia kobiet" okazały się co najmniej dwuznaczne. Profesor historii Sara Butler z Ohio State University napisała: "Rewolucja seksualna i ruch feministyczny, które miały doprowadzić do wyzwolenia kobiet, stworzyły w istocie społeczeństwo, w których mężczyźni dostają od kobiet to, co chcą - seks bez odpowiedzialności czy zobowiązania, podczas gdy kobiety są coraz bardziej sfrustrowane w swoich pragnieniach domu i dzieci". Dodaje też: "Mężczyźni i kobiety różnią się najbardziej w akcie prokreacji, gdy oboje wypełniają swe funkcje w sposób, jaki druga strona nie potrafi. Im dalej jednak odchodzimy od aktu prokreacji - do domu, miejsca pracy, życia społecznego czy politycznego - tym ostrożniej winniśmy formułować nasze twierdzenia o tym, co jest naturalnie kobiece lub męskie. Dyskusja koncentrująca się na naszych uspołecznionych ciałach pomoże powstrzymać się od przesadnego podkreślania podobieństw i różnic, gdyż kiedy patrzymy na ludzkie ciało, widzimy i jedne, i drugie" [61].

Postmodernizm


Dziwna sytuacja, w której zakwestionowano i wiarę, i rozum zaczęła się rozwijać w Oświeceniu, które "zabiło Boga", a więc Absolut, źródło prawdy i dobra. Bez odniesienia do prawdy nauce pozostaje jedynie pustosłowie. Na opustoszałe miejsce po Bogu i rozumie wkradły się mętne intuicje, zachcianki, przedsądy lub przesądy. Najbardziej zbrodnicze systemy XX wieku były jak najbardziej "naukowe". O ile Freud sprowadzał wszystko do seksu, o tyle Lenin i Stalin - do walki klas, a Hitler - do walki ras. "Rozum przeobrażony w przesąd to najgorsza forma przesądu", stwierdził Allan Bloom [62]. Zanim ktoś odniesie się więc do "naukowości", spytać należy, jak rozumie jej kryteria. Wtedy dość szybko okaże się, czy naprawdę używa rozumu, czy manipuluje przesądami. Niestety, wykluczywszy wiarę jako źródło poznania, luminarze nauki i kultury Zachodu XX wieku w końcu wykluczyli też umysł. John H. Hallowell zauważył, że "dominującą cechą klimatu intelektualnego naszych czasów jest - o ironio - antyintelektualizm" [63], Bloom zaś pisał: "Filozofia, wzgardzona i odrzucona przez naukę pozytywistyczną, mści się, przenikając w zwulgaryzowanej formie do opinii publicznej i szkalując naukę" [64].

Nie wiedząc, w czym pokładać nadzieję, współczesna elita umysłowa Zachodu tworzyła coraz bardziej skomplikowane konstrukcje, by uzasadnić swój autorytet, tyle, że wymagało to coraz większej sprawności erystycznej i hałasu medialnego. W tym sensie przypominali czarnoksiężnika z poematu Johanna Wolfganga Goethego "Uczeń czarnoksiężnika". Znał on ponoć tajemne sztuki, pozwalające mu opanowywać rzeczywistość. Współcześni zachodni czarodzieje cieszą się podobnym autorytetem "oświeconej" i "nowoczesnej" części opinii publicznej. Podobno znają oni ducha dziejów, podobno wiedzą, czym jest nowoczesność. Głoszą coraz większe wyzwolenie. Sprawnie żonglując słowami, domagają się równości wszystkich we wszystkim. Teksty luminarzy postmodernizmu trudno jednak nazwać filozofią. Są to najczęściej eseje z krytyki sztuki, w których skrzy się od tajemniczych aluzji, przypisów do przypisów i neologizmów w minimalnym stopniu związanych z rzeczywistością. Trudno zresztą tego oczekiwać od autorów, którzy starają się dopowiedzieć sens dziełom sztuki z natury swej wieloznacznym. Alegorie, symbole i ukryte znaczenia to jednak za mało, by wyjaśnić otaczający nas świat [65].

Nie da się ukryć, że niektórzy z owych luminarzy są po prostu szarlatanami. Pouczająca jest kariera niejakiego Deepaka Chopry, hinduskiego endokrynologa, który na początku lat osiemdziesiątych XX wieku zwrócił się ku medytacji transcendentalnej i hinduskiej ajurwedzie. Prawdziwy sukces Chopry zaczął się od promocji jego książki o wiecznej młodości - w programie telewizyjnym Oprah Winfrey w lipcu 1993 r. Mądrości zawarte w tej książce - takie jak "wszystko, co robię, to boski moment wieczności" lub "ty i ja jesteśmy przyszłymi świętymi" - zachwyciły miliony Amerykanów pragnących szczęścia i wiedzy instant, a także urzekły sławnych ludzi, takich jak Demi Moore, Michael Jackson, Elisabeth Taylor, Madonna i Hillary Clinton, którym Chopra dostarczył metafizycznego uzasadnienia egoizmu [66]. O wpływie szarlatanów umysłu na współczesny świat niech zaświadczy Jean Houston, która pochlebiła Hillary Clinton, że "niesie brzemię pięciu tysięcy lat poddaństwa kobiet", za co pierwsza dama USA odwdzięczyła się dopuszczeniem Houston do rozmów z duchami przeszłości, które na ganku Białego Domu pomagały im w "samouzdrowieniu". Kiedy jednak Houston zaproponowała, by porozmawiać także z Jezusem Chrystusem, pani Clinton stwierdziła, że "byłoby to zbyt osobiste" [67].

Słoweński filozof Slavoj Žižek, pupil mediów zachodnich, uwielbia prowokacje, jednak pod względem umysłowym może budzić wątpliwości. "Chętnych do zmieniania świata - powiada - mamy aż za dużo, a chodzi o to, by go wreszcie poprawnie zinterpretować. Nie chodzi już o udzielanie właściwych odpowiedzi, tylko o szukanie właściwych pytań" - powiada słoweński myśliciel. Nikt jednak jeszcze świata nie zinterpretował przez pytania, ale przez próby odpowiedzi. Dla Žižka "punktem wyjścia jest stwierdzenie, że Bóg umarł. Co zostało? Duch Święty". W rozumieniu filozofa z Ljubljany "w chrześcijaństwie Duch Święty ma dużo wspólnego z wyidealizowanym kolektywem w wizji partii komunistycznej - to uświadomiona zbiorowość ludzi dobrej woli". Žižek wyznaje dalej, że w Nowym Testamencie najbardziej podoba mu się "Jezus jako leninista", zapowiadający, że nie przynosi pokoju tylko miecz, że - to interpretacja Žižka - potrzebna jest rewolucja. "Dzisiejszy marksista staje więc przed arcytrudnym pytaniem: co dalej?" [68] Žižek wie, że trzeba nam rewolucji, ale nie wie, po co.

Amerykański filozof Richard Rorty nie stroni od żadnej kwestii, ale nie ukrywa też, że niewiele z tego wszystkiego rozumie. O biednych w Ameryce powiada, że "nie mają dość pieniędzy, żeby być samolubni". Nie wie jednocześnie, dlaczego ludzie bywają niesamolubni. Sądzi, że z niewiadomego powodu w latach Wielkiego Kryzysu nagle "doszło w społeczeństwie do przemiany moralnej na wielką skalę". Gdyby nie New Deal, twierdzi, doszłoby w USA do rewolucji i "na 90 procent byłaby to rewolucja prawicowa". O polityce Ronalda Reagana wypowiadał się oczywiście krytycznie. "Gdyby prezydent nie zrobił takiego deficytu, myślę, że rok 1989 zdarzyłby się tak czy inaczej. Nie sądzę, żeby wydatki na zbrojenia tego dokonały. Reagan miał po prostu szczęście". O upadku komunizmu też mówi z rozbrajającą szczerością: "nie wiem jak to tłumaczyć. Myślę, że Gorbaczow był cudem". Jest oczywiście przeciwny temu, by "jeden kraj" - czyli jego własne Stany Zjednoczone - sprawował funkcje porządkowe w świecie i twierdzi, że w ogóle USA nie mają "narodowej polityki zagranicznej". Uznaje, że feminizm i "wyzwolenie gejów" to główny wkład współczesnej lewicy w skarbnicę ludzkiej myśli. Rorty sądzi, że łamią one solidarność społeczną po to, by "stworzyć jej lepszą wersję". Jak dawniejsi marksiści, Rorty pochwala więc burzenie, choć nie wie, co ma powstać na gruzach i nie zamierza się tym zajmować. Nie wie też, kogo obwiniać za degrengoladę masowej kultury i twierdzi, że "ruchu dziejów nikt nie rozumie. I nikt nie zrozumie nigdy" [69].

Jeszcze dalej posuwają się dekonstruktywiści. Są oni aktywnymi burzycielami świata, jaki dotąd starano się interpretować przez wiarę i rozum. Zdominowali oni nie tylko wydziały językoznawstwa w USA i Amerykańskie Stowarzyszenie Języków Współczesnych, ale pomieszali także języki na większości wydziałów humanistycznych. Jeden z jej zwolenników przyznał, że "dekonstrukcja, będąca z początku herezją, szybko przekształciła się w dogmat i w teologię, z własną siecią ewangelistów, kapłanów i inkwizytorów". Pewna matka ze zdumieniem dowiedziała się od córki, że na studiach, za które płaci ona 25 tysięcy dolarów rocznie, można dostać obniżony stopień za użycie słowa "rzeczywistość" bez użycia cudzysłowu [70].

O pojmowaniu "rzeczywistości" przez filozoficznych dekonstruktorów świadczy wypowiedź słynnego francuskiego burzyciela sensu Michela Foucault, który odwiedził Teheran po rewolucji Chomeiniego i podsumował swe obserwacje na temat jego barbarzyńskiego reżimu w następujący sposób: "Ich system prawdy różni się od naszego, który - co trzeba powiedzieć - jest bardzo szczególny, choć stał się niemal uniwersalny. Grecy mieli swój, Arabowie z Maghrebu swój. W Iranie jest on w znacznym stopniu wzorowany na religii o egzoterycznej formie i ezoterycznej treści. Oznacza to, że wszystko, co się mówi pod jasną formą tego prawa, odnosi się także do innego znaczenia. Mówienie czegoś, co ma inne znaczenie, nie jest więc godną potępienia niejasnością, lecz przeciwnie, niezbędnym i wysoko cenionym dodatkowym poziomem znaczenia" [71]. Czyżby Foucault nie zauważył, że to, co powiedział, nie znaczy nic?

W postmodernistycznym bełkocie materializm został zastąpiony przez wielokulturowość, dialektyka przez brak logiki, a rozum przez przypadkowe odruchy.

Wszystko, od historii do fizyki, stało się "tekstem" o nieskończonej czyli zerowej ilości znaczeń. Współcześni czarnoksiężnicy podobno potrafią odpowiedzieć na problemy współczesności, choć wydaje się, że wywołali ich więcej niż rozwiązali. W końcu przecież metafora Goethego jest ułomna. Naprawdę czarnoksiężnicy nie potrafią opanować skutków swych działań, a nawet - przeciwnie - sztuki czarnoksięskie prowadzą na manowce, gdyż występują przeciw naturze tego świata lub zgoła w ogóle przeciw temu światu. Jest on skomplikowany, a jego poznanie wymaga pokory, cierpliwości i zawierzenia Stwórcy. Stąd wielu ludzi pragnie łatwiejszej drogi, szukając przewodnika, który ich poprowadzi jakimś skrótem [72].

Świat zawsze wydawał się dziwny i trudny do zrozumienia. Ale przynajmniej luminarze nauki usiłowali go wyjaśnić. Teraz już nie. Niby to uprawiając filozofię, socjologię czy psychologię, luminarze współczesnej humanistyki wprowadzili do tych gałęzi wiedzy język "interdyscyplinarny", mieszając w nim bez ładu i składu pojęcia z dziedziny nauk ścisłych i tworząc niezrozumiały dla nikogo bełkot. Autorzy książki na ten temat cytują dziesiątki zdumiewających nadużyć słownych słynnych luminarzy "humanistyki" współczesnej [73].

Oto pierwszy z brzegu przykład. Słynny psychoanalityk Jacques Lacan uznał za konieczne zmieszanie seksuologii z topologią i geometrią osiągając, z pewnością w sposób niezamierzony, efekt groteski: "Ta część wspólna, o jakiej wspomniałem przed chwilą jako o tym, co pokrywa, co stoi na przeszkodzie przypuszczalnemu stosunkowi seksualnemu. Przypuszczalnemu jedynie, gdyż twierdzę, że dyskurs analityczny wspiera się tylko na takim twierdzeniu, że go nie ma, że nie można ustanowić stosunku seksualnego. Na tym polega postęp dyskursu analitycznego i tym właśnie określa on to, co naprawdę zachowuje ze statusu wszystkich innych dyskursów. Oto, opatrzony nazwą, punkt, który pokrywa niemożliwość stosunku seksualnego jako takiego".

Także Luce Irigaray wszystko kojarzy się z seksem. Einsteinowskie równanie o zamianie masy w energię nazywa ona, nie wiadomo dlaczego, seksistowskim, a przyczyny słabszego rozwoju mechaniki cieczy niż mechaniki ciała sztywnego upatruje w maskulinizacji fizyki, gdyż płynność kojarzy się jej z kobiecością, a sztywność z męskością.

Modny socjolog Jean Baudrillard z kolei miesza historię z geometrią ("liniowa przestrzeń Oświecenia"), po czym konstatuje: "Nasze złożone, metastatyczne, wirialne systemy, skazane na wyłącznie wykładnicze wymiary (niezależnie, czy jest to wykładnicza stabilność czy niestabilność), na ekscentryczność i nieokreślone fraktalne rozmnażanie się przez podział, nie mogą już dotrzeć do końca. Skazane na intensywny metabolizm, na intensywną wewnętrzną metastazę, wyczerpującą się w sobie i nie mają już żadnego przeznaczenia, żadnego końca, żadnej inności, żadnego losu (...) Dziś znamy tylko oznaki katastrofy, nie znamy już znaków przeznaczenia" [74]. Nic dodać, nic ująć. Spoza francuskiej emfazy wyziera katastrofa umysłu.

Tendencje obserwowane w zachodniej cywilizacji w ciągu XX wieku nasiliły się pod jego koniec i trwają nadal. Jest rzeczą dowiedzioną w historii, że cywilizacje psują się od głowy. Najpierw marnieją elity społeczne i intelektualne, a gdy zepsucie zatacza szersze kręgi i choroba przerzuca się na masy, widać już koniec cywilizacji. Tak działo się w starożytnym Rzymie i tak dzieje się w XX wieku z cywilizacją zachodnią. Dechrystianizacja elit rozprzestrzeniła się na całe społeczeństwa zachodnie, a wraz z nią poszerzała się przepaść między żądaniem praw i ograniczaniem odpowiedzialności. Godziło to w pierwszym rzędzie w podstawy etyki seksualnej. Rewolucja seksualna lat sześćdziesiątych podkopała fundamenty życia rodzinnego, a w końcu także zakwestionowała ludzką płciowość i istotę rodziny. Efektem zmian w hierarchii wartości i upowszechnienia stosunku do życia jako przedmiotu użycia stał się dramatyczny kryzys demograficzny. Wszystko to dałoby się, być może odwrócić, gdyby w elitach zachodnich zwyciężyła refleksja nad przyczynami kryzysu. Ponieważ tak się nie stało, mechanizm destrukcji rozwinął się do etapu, z którego prawdopodobnie nie ma już odwrotu. Logiczne następstwa tych wszystkich zjawisk wymagają pogłębienia, co będzie przedmiotem kolejnych rozdziałów tej pracy.



    Auror jest wybitnym polskim historykiem, ekonomistą, autorem licznych publikacji z zakresu historii świata i Polski XX i XXI wieku, profesorem nauk humanistycznych (1996), nauczycielem akademickim, profesorem Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie (1991-2010); był też posłem do Parlamentu Europejskiego VI kadencji (2004-2009).

    Artykuł stanowi drugą część rozdziału pt. "Wiek iluzji" znakomitej książki Autora pt. "Roztrzaskane lustro. Upadek cywilizacji zachodniej", wydanej przez wydawnctwo "Biały Kruk". Opublikowano w portalu Psychologia.net.pl za zgodą Wydawcy.

    Zobacz także: "Wiek iluzji (cz. 1)"




Opublikowano: 2019-07-09



Oceń artykuł:


Ten artykuł nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Skomentuj artykuł