Artykuł

Paulina Dobrzańska

Paulina Dobrzańska

Dlaczego mnie nie kochaliście? Wpływ braku miłości w dzieciństwie na dorosłe życie


    Dziecko, które jest źle traktowane
    nie przestaje kochać rodziców,
    przestaje kochać siebie.

Przed Freudem nikt nie myślał o tym jak wielki wpływ mają doświadczenia z dzieciństwa na dorosłe życie człowieka. A jeśli nawet myślał - to nie tak intensywnie jak ojciec psychoanalizy. Freud uznawany jest za prekursora teorii, zgodnie z którą dziecięce doświadczenia znacząco odzwierciedlają się w życiu dorosłym. Jako pierwszy wygłosił, że brak miłości ze strony rodziców (albo przynajmniej brak jej objawów), może zrujnować życie człowieka, w taki sposób, że jako dorosły nie będzie w stanie osiągnąć poczucia szczęścia, spełnienia, satysfakcji. I to nie dlatego, że nikt go nie pokocha, lecz dlatego, że nie pokocha sam siebie. I dopóki nie uświadomi sobie i nie podejmie pracy nad swoim problemem, dopóty będzie poszukiwał potwierdzenia swojej wartości w oczach innych, raniąc wszystkich wokół, a najbardziej siebie.

Jak to się odzwierciedla w doświadczeniu? Jeżeli rodzice nie zapewniali dziecka o tym, że jest przez nich bezwarunkowo kochane, nawet kiedy popełnia błędy i nie spełnia ich oczekiwań, będzie przekonane, że musi sobie na ich miłość cały czas zasługiwać. Musi coś zmienić, być lepsze, inne, sprawniejsze, bardziej inteligentne, zabawne, bystre, ładniejsze, aby było kochane. I cokolwiek nie zrobi, aby zasłużyć sobie na akceptację z ich strony, zawsze będzie to coś niewystarczającego. Słusznie zatem stwierdza Wojciech Eichelberger uznając, iż "niekochane dziecko rośnie w przekonaniu, że to, co od rodziców dostaje, powinno mu wystarczać. Nie rozumie jeszcze skąd bierze się ciągle poczucie osamotnienia".

To "niedokochane" dziecko w pewnym momencie zwątpi w swoje siły i zupełnie przestanie wierzyć, że zasługuje na miłość. W dzieciństwie będzie się to objawiało poczuciem niskiej wartości, permanentnym przygnębieniem, apatią, wycofaniem, przeświadczeniem, że jest się gorszym od innych. Kiedy natomiast dorośnie, nauczy się, że żeby przetrwać musi udawać, pokazywać siebie światu nie takim jakim jest, lecz takim, jakim świat go oczekuje. Będzie już wiedziało, że bierne i wycofane osoby nie osiągają społecznej aprobaty, że nie dostaną awansu, że płeć przeciwna nie zauważy ich w tłumie. Zacznie więc zakładać maski. Pierwszą i najczęściej przybieraną będzie maska "nie mam uczuć, a więc nikt nie potrafi sprawić, że będę cierpiał". Nikomu z otoczenia nie pokaże jak bardzo jest słabe i wrażliwe. Będzie udawało, permanentnie grało role kogoś kim nie jest. Wyzbędzie się wrażliwości wobec wszelkich bodźców uczuciowych, wytłumi każdą reakcję emocjonalną, aż w końcu stanie się to jego nawykiem. Bo przecież tylko dzięki tej grze, dzięki roli jest tu gdzie jest i ma to co ma.

Nie będą interesowały go odczucia innych, ich emocje, przekonania, wartości. Nie będzie liczyło się z nikim, tak jak nikt dawniej nie liczył się z nim. Ludzi słabych i wrażliwych będzie miało za nic. A dlaczego? Ponieważ w rzeczywistości samo takie jest, a nikogo nie nienawidzi tak bardzo jak siebie.

Taka osoba będzie źle traktowała współpracowników i podwładnych, jeśli stanie się czyimś szefem. W sferze prywatnej nawiąże tylko takie relacje, które będą dla niej korzystne, które będą się po prostu opłacały. Bo jeśli nie ma uczuć, to co innego ma być bazą dla związku? Nie będzie nigdy zastanawiała się czy druga strona coś zyskuje czy tylko traci. Nie będzie miała wykształconej empatii, ponieważ przez lata tłumiła wszystko co kojarzyło się jej z pojęciem "słabość". Będzie ponadto przekonana, że tylko bezduszni, pozbawieni uczuć, wrażliwości i współczucia ludzie, którzy kierują się rozumem a nie emocjami, są w stanie osiągnąć sukces. Inne osoby będzie traktowała instrumentalnie, jako źródło zaspokojenia jej własnych potrzeb. Będzie je krytykowała za ich odmienne podejście, a jednostki bezużyteczne wyeliminuje całkowicie ze swojego życia. Jeśli ktoś okaże słabość, będzie mało perfekcyjny, mało zdeterminowany, po prostu zerwie z nim kontakt.

I będzie mogła funkcjonować w ten sposób tak długo, jak długo będzie jej to przynosiło korzyści. Nie będzie chciała zmiany, bo taki styl życia jest dla niej wygodny, komfortowy, przynosi same zyski. Zero rozczarowań! Zero frustracji! Zero ran! Nieskonfrontowana z własnym wnętrzem będzie szła przez życie nie zważając na liczbę ofiar, które ze sobą weźmie. Nie zauważy też, że sama jest swoją największą ofiarą. W związku z tym, że nigdy nie pozwoli sobie na odczuwanie tego co najważniejsze i najprawdziwsze - miłości - nie pokocha nikogo i nie pokocha też samej siebie. Będzie gardzić sobą i innymi, będąc przekonana o słuszności swojego działania. Gdzieś podświadomie będzie przeczuwała, że to zła droga, że to nie powinność, którą ma do wypełnienia człowiek, ale nie złamie się, ponieważ nie przeniesie tej myśli do sfery świadomości, w obawie o zranienie. Tak naprawdę będzie trwała, a nie żyła, nie osiągając prawdziwego szczęścia.

Jak tłumaczy Wojciech Eichelberger, takie osoby są w stanie doświadczyć radości i spełnienia. A drogą do tego jest konfrontacja z doświadczeniami z dzieciństwa. Uświadomienie sobie swoich trosk, traum i bólu oraz tego, że się było tylko bezbronnym dzieckiem, które nic nie mogło zrobić, a teraz się jest dorosłym, odpowiedzialnym za swoje życie. Drogą do celu według autora jest otworzenie się na swoje uczucia, prawdziwe poczucie tego co siedzi w głębi, wyrażenie żalu, niesprawiedliwości, krzywdy oraz symboliczne przytulenie swojego wewnętrznego dziecka, które cały czas tam jest i które nigdy niczego bardziej nie pragnęło niż miłości i akceptacji.

Człowiek, który w dzieciństwie nie zaznał najbardziej oczekiwanej ze wszystkich więzi - miłości i akceptacji rodzicielskiej, będzie nie tylko pozbawionym empatii substytutem partnera, ale też będzie przejawiać szereg cech, które jemu samemu utrudnią szczęśliwe funkcjonowanie w otoczeniu innych ludzi. Niekochane dziecko przeobraża się w dorosłego, który nie potrafi zaufać i który nie będzie umiał skonfrontować się z sytuacją, w której ktoś inny obdarza go bezwarunkową miłością. Takie pojęcie nie istnieje w jego słowniku. Takie odczucia nie istnieją w jego doświadczeniu. W najszczerszym uczuciu będzie doszukiwał się fałszu, kłamstwa, zdrady, oszustwa, cały czas oczekując najgorszego.

Ponadto będzie wymagał od siebie zbyt wiele. Człowiek, który otrzymuje w dzieciństwie wsparcie, który czuje, że jest przez rodziców akceptowany taki jaki jest, któremu mówiono, że dzięki swojej pracy i talentowi jest w stanie spełnić marzenia, który dowiaduje się od rodziców, że jest wartościowy i warto w niego wierzyć, jako dorosły będzie potrafił podejmować samodzielne decyzje, prawidłowo oceniając ryzyko oraz sens realizowanych zadań. Natomiast ten, który jako dziecko słyszał, że do niczego się nie nadaje, jest głupi, niewyuczalny, nie ma żadnych zdolności, jest leniwy i nikt nie da sobie z nim rady, będzie miał wobec siebie zbyt wysokie wymagania i oczekiwania. Takie, które są wręcz nierealne do osiągnięcia. Będzie to człowiek niezwykle wymagający, nie tylko od innych, ale przede wszystkich od siebie samego. Postawi sobie poprzeczkę, której wie, że nie osiągnie, tylko po to, żeby samemu sobie udowodnić, że rzeczywiście jest do niczego i rodzice musieli mieć rację nie wierząc w jego możliwości. Taka postawa pozwoli mu na wytłumaczenie sobie faktu braku miłości rodzicielskiej.

Niekochany jako dziecko dorosły może mieć też problem z tolerancją. Kwestia ta może przejawiać się w dwojaki sposób. Po pierwsze będzie wycofany i niechętny do podejmowania nowych znajomości. Po drugie może przejawiać tak skrajne postawy jak homofobia czy ksenofobia. Takie podejście jest rezultatem głęboko zakorzenionych kompleksów i nienawiści do samego siebie. Niekochane w dzieciństwie jednostki są negatywnie nastawione do nowych osób w ich otoczeniu i często tego nie ukrywają. Bardzo trudno zdobyć ich zaufanie.

Negatywne doświadczenia z dzieciństwa, których konsekwencją jest niska wiara we własne możliwości oraz brak poczucia własnej wartości odzwierciedlają się w życiu dorosłym również w nadmiernej impulsywności. Osoby te nigdy nie mają pewności czy zachowują się tak jak powinny. Swoją postawą często przypominają potłuczoną na malutkie kawałeczki porcelanową wazę. Próbują się poskładać zdobywając stale czyjąś akceptację, jednocześnie nie dając tego po sobie poznać. W praktyce miotają się pomiędzy spontanicznym i impulsywnym a wyrachowanym i przemyślanym działaniem. Na chwilę wychodzą ze swojej twardej skorupy znieczulonego hedonisty, tylko po to, aby zaraz tego pożałować i z powrotem się do niej schować.

Osoby, które wychowały się w emocjonalnym chłodzie, które nie doświadczyły rodzicielskiej miłości, nie zostały wyposażone z podstawowe cechy i właściwości do tworzenia głębokich, dobrych relacji z innymi. Mają problem z odróżnieniem co jest w takich związkach normą, a co poza tę normę wykracza. Nie mają też prawidłowo wykształtowanej intuicji. Nie wiedzą czy ktoś jest im przychylny czy nie, dlatego też wszystkich oskarżają o brak lojalności, nie są w stanie otworzyć się i zaufać.

Destrukcyjna sieć złych wpływów wychowawczych może nie mieć końca i być przenoszona w takiej ukrytej postaci z pokolenia na pokolenie, dopóki ktoś nie powie sobie: "Stop, zostałem skrzywdzony, ale nie chcę krzywdzić dalej. Tylko ja mogą zapewnić sobie szczęście i póki siebie nie zaakceptuję, cały czas będę poszukiwać uznania u innych, zmieniając przyjaciół, partnerów, otoczenie, na lepszych... bez końca czując jakiś brak".

Bywa często, że destrukcyjny wpływ rodziców ma miejsce nawet, kiedy osoba jest już dorosła. Licząc na to, że w końcu zostanie przez nich zaakceptowana i przynajmniej raz pochwalona, podejmuje szereg działań nastawionych na ich aprobatę. Działań, które wcale nie są jej celem, ale takich, które - jak przypuszcza - uszczęśliwią rodziców. Próbuje im udowodnić, że jednak nie jest taka, za jaką ją mieli, że potrafi coś osiągnąć i warto w nią uwierzyć. Niestety nawet w takich momentach często styka się z bardzo silnymi, negatywnymi emocjami. Mimo, że ona podjęła działania, zrobiła jakieś kroki, rodzice nadal są w tym samym miejscu. Przez te wszystkie lata nadal nie nauczyli się kochać swojego dziecka i jedyne co są w stanie mu dać to niekończące się oczekiwania, bądź co gorsza - obojętność.

Psychologowie radzą, aby w takich przypadkach odciąć się od wpływu rodziców. I mimo że biologicznie to najbliższe osoby, emocjonalnie to źródło cierpień i niekończących się ran. Nie chodzi, aby całkowicie wykreślić ich ze swojego życia. Celem jest ochrona elementarnej godności, budowanie szacunku do siebie i poczucia własnej wartości, ale przede wszystkim - uzyskanie dobrej kondycji psychicznej, która pozwoli na względnie sprawne funkcjonowanie we świecie. Każda nowa informacja o niesprostaniu wymaganiom rodziców jest krokiem wstecz w procesie psychicznego zdrowienia. Aby tego uniknąć należy nie pozwalać rodzicom na dostarczanie takiego rodzaju informacji, należy odciąć im możliwości zadawania krzywd i obniżania poczucia wartości. W większości przypadków nadzieja jest jeszcze żywa i tego rodzaju emocjonalne odcięcie służy nie tylko budowaniu wiary w siebie, ale też jest swego rodzaju sprawdzianem dla rodziców, bo może w końcu przejrzą na oczy i tracąc emocjonalnie swoje dziecko, dostrzegą kim było.



    Autorka jest pedagogiem specjalnym, absolwentką Uniwersytetu Gdańskiego, animatorem społecznym, felietonistką, publicystką, pasjonatką psychoanalizy.





Opublikowano: 2020-01-12



Oceń artykuł:


Skomentuj artykuł
Zobacz komentarze do tego artykułu